Zofia Kozimor napisała jedną z najładniejszych książek o amerykańskich Indianach, jaką zdarzyło mi się czytać po polsku.  Taniec życia i pieśń śmierci to przepiękne, monumentalne dzieło, liczące prawie 600 stron, opisujące Indian znanych w Polsce jako Apacze.

Choć w podtytule jest sprofilowany wąski obszar tematyczny – Historia Apaczów Cochise’a i Geronima – to de facto jest to książka obejmująca znacznie większy obszar kulturowy, pokazujący różne odłamy, plemiona i grupy Apaczów. Stąd też na kartach książki pojawiają się Apacze Chiricahua, Jicarilla, Lipan, Mescalero, Zachodni, Białogórscy.

Autorka z wielkim rozmachem rysuje nie tylko historię tych plemion w czasie kolonizacji, ale pokazuje ich kulturę, obyczaje, wierzenia i tradycje. Umożliwia to pokazanie tych ludzi nie tylko w kontekście stereotypowo pokazywanych wojen indiańsko-meksykańskich czy indiańsko-amerykańskich, ale również jako ludzi o pradawnych i pięknych tradycjach. Stają się przez to „normalniejsi” ze swoimi marzeniami, radościami, troskami, zaletami i wadami.

Apacze z książki Kozimor mają swoje rodziny – dzieci i wnuki, rodziców, babcie i dziadków, żony, mężów, krewnych bliższych i dalszych – i swoje życie codzienne. Mają swoje kręgi rodzinne wzbogacane świętymi tradycjami. Bardzo ciekawym motywem, który uwypukliła w pewnym momencie Autorka, jest znaczenie ciągłości pokoleń. W zachodnich cywilizacjach częstokroć starsze pokolenia są zapominane, zaniedbywane i lekceważone. Claude Lévi-Strauss, cytowany w tekście, twierdzi, że podział na starsze pokolenia jako konserwatywne (a więc w domyśle zacofane), a młode jako innowacyjne, prowadzi do tego, że starsze pokolenia straciły wiarę w swoje wartości. Widzi w tym znak rezygnacji. Społeczności utrzymują się przy życiu gdy zdolne są przekazywać z pokolenia na pokolenie swe zasady i wartości. Gdy czują, że nie mają nic do przekazania bądź nie wiedzą, co mają przekazać i stawiają na przyszłe pokolenia, znaczy to, że są chore…

Apacze mają na to swoją odpowiedź – niezwykłe więzi rodzinne, które są gwarancją ciągłości nie tylko rodziny, ale i całego świata: Młodzi rodzice nie mają czasu ani cierpliwości. Denerwują się, gdy dziecko robi głupstwa […] Starsze osoby wiedzą, jak układają się rzeczy świata.

Stąd u Apaczów ogromne znaczenie rodzinnego kręgu, który kształtował takie, a nie inne decyzje, stąd potrzeba zemsty, gdy ginęli członkowie rodzin (brak zemsty oznaczał niestabilność świata), stąd wielkie znaczenie – mistyczne – kobiet i ich wchodzenia w wiek dorosły. Zofia Kozimor opisuje to z perspektywy historycznej i współczesnej – ma tę przewagę nad innymi autorami, że zna osobiście wielu Apaczów i bywała u nich nie raz.

Gdy sięgałem po książkę Zofii Kozimor, pamiętałem słowa jednej z moich przyjaciółek, Ewy, która przeczytała ją przede mną, że jest to książka osoby zakochanej w Apaczach. Odebrałem tę uwagę za komplement dla Autorki i absolutnie podzielam tę opinię.

Tę sympatię wyczuwa się właściwie od samego początku, co traktuję jako ewidentny atut książki. Jest to bowiem jedna z ciągle nielicznych pozycji książkowych w Polsce poświęconych historii Ameryki, w której czytelnik ma szansę poznać „indiański punkt widzenia” na to, co działo się pod koniec XIX wieku w czasach hiszpańskiej, meksykańskiej i amerykańskiej kolonizacji Ameryki Północnej. Mamy szansę poznać motywacje, emocje i argumenty Indian stających w obronie swoich ojczyzn, tradycji i po prostu walczących o biologiczne przetrwanie swojej nacji.

Niezwykle mocno brzmią dokładne opisy gehenny, jakiej doświadczali Indianie masakrowani przez wojsko urządzające polowania na wielokrotnie bezbronnych ludzi, opisy skandalicznych warunków panujących w rezerwatach czy podczas straszliwych deportacji, które w warunkach końca XIX wieku miały charakter wielokrotnego przerzucania biednych, zahukanych, często wyczerpanych ludzi z miejsca w miejsce – pół biedy, jeśli trafiali w miejsca o dogodnych warunkach naturalnych, gorzej, gdy lądowali na terenach malarycznych. Te przymusowe wędrówki Apaczów możnaby ująć jednym, wielce mówiącym, określeniem: że były to częstokroć wyprawy donikąd, prowadziły z krainy zawiedzionych nadziei do krainy rozpaczy

Powtarzam, ten „indiański głos” to ogromny atut, bo wiele książek o Indianach, tłumaczonych na język polski, to pozycje o kolonizacji oparte na wojskowych przekazach, kronikach i pamiętnikach, a więc częstokroć przekłamujących rzeczywistość. W książce Zofii Kozimor raporty wojskowe i dokumenty urzędów federalnych też są cytowane, ale przy nich cytowane są również wspomnienia samych Apaczów, dzięki czemu jesteśmy stanie obiektywnie poznać poszczególne historie. A nie wypadają one korzystnie dla wojskowych, urzędników i … dziennikarzy, częstokroć skandalicznie podkręcających kłamliwe histerie medialne.

Generalnie rzecz ujmując, opowieść Zofii Kozimor to jedna wielka kronika złamanych traktatów, złamanych zwykłych obietnic dawanych plemionom i poszczególnym wodzom, obłudy, zakłamania kadry wojskowej i politycznej ówczesnych USA, to kalendarium chciwości i nienawiści „zwykłych osadników”, zakłamania i rozhisteryzowania prasy, która mieniła się „poważną”, a którą spokojnie możnaby – patrząc na skalę ich manipulacji – porównać ze zwykłymi brukowcami.

O wojskowych i szefach agencji zarządzających rezerwatami Autorka pisze wprost, że często urząd agenta obejmowali ludzie nieudolni i skorumpowani, zainteresowani bardziej korzyściami, jakie mogli ściągać z rządowej posady, niż losem osadzonych w rezerwacie Indian. I nie były to pojedyncze przypadki…

Owo „zakochanie” Zofii Kozimor nie jest ślepe – Autorka potrafi krytycznie ocenić decyzje i zachowania poszczególnych wodzów i grup walczących z białymi osadnikami, jeśli na taką krytykę one zasługują. Przy czym – ten argument pojawia się wielokrotnie w wielu miejscach tej książki i cytowany wypowiedziach – bardzo często „zła” postawa Apaczów była efektem jeszcze gorszych zachowań oficerów, agentów i polityków.

Zofia Kozimor nie idealizuje Indian. Im to zresztą do niczego nie jest potrzebne. Jeden z nich, żyjący współcześnie filmowiec Chris Eyre (Szejen / Arapaho) mówi wprost: Rdzennych ludów nie trzeba pokazywać w sposób wyidealizowany. Nie o to nam chodzi, nie zależy nam na tym, żeby wyglądać na szlachetnych i dobrych. Chcemy być po prostu ludźmi.

Innym atutem książki jest też to, że – choć w mniejszej skali – pokazuje „meksykańską część historii Apaczów”, co nie jest aż takie popularne w literaturze. Źródła meksykańskie i amerykańskie, cytowane przez Autorkę, odwołujące się do meksykańskich etapów życia poszczególnych grup powodują, że wiele historii nie kończy się na Rio Grande, ale ma swoje kontynuacje poniżej.

Jeszcze innym walorem książki Zofii Kozimor jest to, że prowadząc swą narrację wokół Apaczów i o Apaczach czasami wybiega w inne regiony indiańskiej Ameryki, pokazując niezwykłość całego tubylczego świata, zbieżność filozofii wielu plemion, pewną ideową i duchową wspólnotę – może zbudowaną i wzmocnioną takim samym pragnieniem uratowania swych ziem, świętych miejsc i swych narodów. Przecież eksterminacja Indian toczyła się na terenie całej Ameryki Północnej – zresztą na kartach książki pojawia się wielu „bohaterów” znanych z innych miejsc, masakr i morderstw. Są wśród nich oficerowie, agencji rezerwatów, urzędnicy, „zwykli” kowboje, dyrektorzy szkół rezydencjalnych.

Co gorsza, systemowa nienawiść państwa i wojska była częstokroć wspierana głosem strachu „zwykłych ludzi”, mieszkańców pogranicza, którzy często płacili za winy i kłamstwa meksykańskich i amerykańskich władz tracąc członków rodzin z rąk Apaczów stających w obronie swoich rodzin.

Co gorsza, ta niechęć, podszyta niezrozumieniem i zwykłym rasizmem, utrzymuje się do dziś. Sherman Alexie (Spokane), znany w Polsce z Absolutnie prawdziwego pamiętnika, opowiada o tym, co usłyszał od takiego typka jeden z indiańskich inżynierów (jakiś czas po zamachu na WTC): Jeden z tych wielkich fallicznych wozów o ogromnych fallicznych oponach, wysokim fallicznym maszcie, na którym powiewała okazała falliczna flaga. Gruby falliczny symbol krzyknął zza kierownicy: „Wracaj do swojego kraju!”.

Ale chcę – już na koniec – napisać z wielkim przekonaniem, że jest to też książka o nadziei. I o niezwykłej sile nadziei. Czym bliżej końca książki wściekłość powoli ustępuje wzruszeniu. Przecież ci, którzy mieli zniknąć z mapy świata przetrwali; mordowani, eksterminowani i upokarzani przeżyli i powoli odbudowują swoje społeczności. I cały czas odwołują się do swojej przeszłości, tradycji – tych najgłębszych, których nikt poza nimi nie rozumie. I w miejscach, których niewielu zna.

Zofia Kozimor z niezwykłą czułością opisuje apacką współczesność, gdy opisuje dzisiejsze ceremonie, zachowanie Apaczów, ich niezwykłą serdeczność, prawość i szlachetność: … można położyć plecak tu, koc tam, a samochód zostawić gdzie indziej. Można znaleźć się w odległym, odludnym zakątku rezerwatu bez obawy, że zostanie się napadniętym, pobitym czy obrabowanym. Żyjący w bardzo skromnych warunkach Apacze nie przestają ujmować przybysza gościnnością, otwartością, taktem i uczciwością…

A emocje na samym końcu tej przepięknej opowieści – gdy czytam: Ogarnia nas wielkie wzruszenie, gdy zbliża się do nas dziadek Niki i dziękuje nam, Europejczykom, za to, że przybyliśmy zza oceanu, żeby spędzić czas w towarzystwie Apaczów w sekretnym miejscu w lesie, z dala od pokus nowoczesnego świata. Stary człowiek prosi, by o nich mówić i pisać, aby opowiedzieć światu o ich historii i kulturze, o ich zwyczajach i tradycjach , o ich dolach i niedolach – są tak mocne, że zamykając książkę płyną mi po twarzy łzy.

Zosiu, bardzo dziękuję!

 

 

Krzysztof M.Mączkowski

 

 

 

Zofia Kozimor, Taniec życia i pieśń śmierci. Historia Apaczów Cochise’a i Geronima, Wydawnictwo Znak Horyzont. Rysunki: Piotr Korczyński